czwartek, 2 października 2008

pokochać Warszawę.

No niestety, ostatnia kopenhaska notka zagubiła się w ferworze wyjazdu, przeprowadzki i pożegnań. Miało być o fenomenie Tivoli, o tym, że deszcz, nie deszcz, a ludzi zawsze(!) pełno i że chyba znam źródło depresji Duńczyków, bo jak Tivoli zamknięte jest przez znaczną część roku to 90% Dunasów nie wie co począć ze swym wolnym weekendowym czasem, i stąd się biorą wszystkie nieszczęścia. Ale kopenhaski rozdział już zamknięty, resztę dopowiem jak się zobaczymy, a tymczasem staram się na nowo pokochać Warszawę.

I muszę przyznać-łatwo nie jest.
Długo jeszcze brakować mi będzie roweru, tej niezależności od spóźniających się autobusów, wolności od nie zawsze pożądanych współpasażerów i przeogromnych korków. So far so good- dwa razy spóźniłam się już na uczelnię, i nie był to bynajmniej akademicki kwadrans.
Poza tym- tłumy! Na ulicach, w tramwajach, w metrze.Kopenhaga to jednak taka większa wioska i choć zawsze myślałam, że dobrze czułabym się w samym Nowym Jorku, tak teraz- przynajmniej chwilowo- Warszawa wydaje mi się zbyt zatłoczona, zbyt szybka i zbyt zabiegana;).

Zostałam również ofukana w autobusie (Pani se nie może biletu w kiosku kupić?! Ja mam 30 min opóźnienia, i nie mam obowiązku sprzedawać pani biletu!- ok, tylko nie tym tonem. Inna sprawa, że kiosku akurat nie było, no ale biletu mi nie sprzedano), szanowny pan dr po 3 godzinach oczekiwania uświadomił mi, że dokument wypełniony ręcznie, to nie dokument, i odesłał mnie na dyżur za tydzień, i przepadły moje pieczątki z "Daily Cafe" zastąpionej kawiarnią "W biegu" (fajne to?). Zauważyłam też nieprzyjemny wzrost cen, ale żeby nie było, że tak tylko narzekam i narzekam to napiszę też że:
Krakowskie Przedmieście jest śliczne.
Przecudownie odwiedzić znajome miejsca, a jeszcze wspanialej zobaczyć wasze (i inne) mordki kochane, i teraz to już tak całkiem polecę w patos, ale jednak bardziej celnie nie dało się tego ująć: nawet sera białego nie brakowało mi tak bardzo jak Was.
W perspektywie Warszawski Festiwal Filmowy, parę fajnych koncertów, nie jedna (mam nadzieję) równie fajna impreza, zatem zakończę optymistycznie:
Warszawa da się lubić!

I tym razem znikam stąd na dobre.
Bardzo dziękuję wszystkim czytelnikom za wytrwałość i kończąc duńskim akcentem pożegnam się mówiąc: hej, hej!:)

3 komentarze:

mariusz pisze...

No nie........ tak być nie może, to ja się tu cieszę, że udało mi się skonfigurować bez niczyjej pomocy (choć być może z interwencją patrona surferów) net w NOWYM MIESZKANIU, a tu taki krach blogowy?? Że koniec kropka, a kto czytał ten trąba? No nie:( Zaraz Natalia zamknie itssotodej, błażeja siostry nawrócą na offlajn - ech. Tylko w Pablu nadzieja, ale u Pabla to tylko fotki i muza, słowa żywego mało...

Ech. Wszystko płynie. Chlip. Będzie mi brakowało tego bloga. BUUUUUUUUU

j pisze...

Poopowiadam ci NA ŻYWO:)!
A tak serio: kto wie- może się skuszę na coś nowego, ale nie obiecuję, bo mi znowu wytkniesz, że obiecanki sasanki;)

Nat pisze...

Wiecie co, ja nie zamknę, ale zawieszę jednak na ten czas, bo nie zrozumiecie tekstów po włosku, a w tłumaczeniu stracą cały animusz. Najzabawniejsze są tu wszystkie językowe qui pro quo, których nie da się odtworzyć;) także Mario, don't worry, I'll be back, jak wroce do Was i znowu bede sluchac, jakie glupoty chrzanicie;)
ps. Asia, ser biały, dokładnie: dostałam wczoraj kanapkę z ricottą, że to niby ser biały, bla, bla, bla. Co za ohyda!;)