czwartek, 22 maja 2008

patriotyzm inaczej?

Nie pojmują do końca tego zjawiska, niemniej jednak od tygodnia, z nadmierną częstotliwością, poruszany jest wśród wielu studentów międzynarodowych temat Eurowizji.Tak.Najwyraźniej długotrwały pobyt poza granicami kraju powoduje u niektórych przypływ uczuć patriotycznych, a festyniarska Eurowizja jest wszak doskonałą okazją żeby owe uczucia uzewnętrznić. I nie kończy się na kibicowaniu, bo wszak będąc za granicą można nawet wesprzeć swojego reprezentanta nie jednym głosem.

Jedna z koleżanek informuje na facebooku, że jest "obsessed with Eurovision", podczas gdy inne dwie wymieniają 10 komentarzy na temat poszczególnych piosenek. Takich, że człowiek naprawdę zaczyna się zastanawiać, czy to aby na pewno są żarty. Przytoczę mając nadzieję, że żadna z nich tu nie zajrzy:

X:I am completely obsessed about the Eurovision thing myself :) My bet: Armenia will win the whole thing and the crappy Russian song will go high up because otherwise they will invade their neighbors!

Y:Omg, we're so excited. We bought the cd and are now playing it nonstop, the horrible Czech song keeps playing in my head all the time. The lyrics are pure genius: if you wanna have some fun, don't run. ;) But I've got several favourites, Armenia being one of them! But also feeling Bulgaria and Israel. Israel's singer is a major hottie as well.

X:Still don't get what you see in the Israeli song - granted, the guy is quite cute but the song is so boring! Slovenia is pretty rockin', but it's a steal from somewhere else (a Danish pop tune from the 90's about a tchamaguchi comes to mind). But just you watch: Russia, Armenia and Greece will advance, probably along with Ireland and Azerbaijan, or else I'll eat my hat :) And by the way: I love the Bulgarian tune too.

Y:I'm so hyped about this. Too bad the Armenian singer sang quite poorly but we're hoping she will do the same as Armenia did in 2006 when the guy sang poorly in the semi-final but improved in the final.And Russia totally won out hearts with having Evgeni Plushenko there! Now hoping for good results.

X:Well, I am totally in agreement with her not singing up to standard but she HAS to go through!But I am sorry to say it: GREECE WILL WIN!!! Fuck fuck fuck... It's such a crappy below-standard copycat song, but it's so going to win. Damn. They had a much better stage show than the others - what is it with Greece? Do they do nothing but Eurovision all year? And yeah - Plushenko was cool, but the Russian singer is perhaps the worst singer in history!Every single note was flat! ARGH!Ireland was funny, I thought, but I am not sure whether the rest of Europe will get the irony....Who's your favorite, then - please don't say Russia just because of the figure scater????

Y:Israel is my favourite, definately. But also voted for Armenia, Russia, Greece, Estonia (it's grown on me), Ireland and Norway. I can't praise Israel's singer and the song enough.I don't think Greece will win. I think Russia will win. But I'm not the betting type like you. :)

X:Thank God and all his angels that Armenia went through.... Otherwise, I would have lost 50 pounds! And you were right about Israel... But I am a bit disappointed that Ireland didn't go through, it was funny, but it got a really bad couple of seconds in the round-up...

Y:Okay, now, final crazy Eurovision comment of the night: I have completely fallen in love with the Swiss song, and might I add: Paolo Meneguzzi is absolutely freakin' gorgeous! What say you to the two of us getting a plane ticket to Belgrade, you hunt down the Israeli and I get a hold of the Swiss/Italian???? My god, he is beautiful.
My favourites from the 2nd semi-final are: Sweden, Iceland, Turkey, Ukraine, Bulgaria and Malta. France and the UK also got good songs. I like this year!

Aż jestem rozczarowana, że nie ma pół słowa o Polsce!!

Tu przypomniała mi się też pewna sytuacja z cabin trip, gdzie w jednej z konkurencji trzeba było zanucić fragment piosenki, która reprezentowała Danię w 2007 roku. Dobrą chwilę zajęło mi przywołanie nazwy polskiego zespołu, podczas gdy dla większości pytanie nie stanowiło najmniejszego problemu.
Elementem nieodłącznym są oczywiście "Eurovision parties", które z dużą ilością alkoholu, w dobrym towarzystwie, są- jak to ujął kolega- triple fun! No to chyba przegapiłam.
Udzieliło mi się tylko trochę, bo odpisałam, że "Isis Gee rules!I keep my fingers crossed for her!", ale z zaproszenia nie skorzystałam.
To dopiero półfinały, a już tyle emocji. Kulminacja w sobotę i wobec braku lepszych planów, rozważam udział w imprezie z TV w roli głównej.
Tymczasem niech mi ktoś wytłumaczy: o co w tym wszystkim chodzi...?!

Ps.Brazylijki (te, o których tu kiedyś pisałam) odwiedzają niebawem Warszawę.
Ma się ktoś ochotę trochę zaopiekować?:D

środa, 14 maja 2008

Alo alo. Zakończenie

Ech, urlop, urlop i po urlopie. To już półtora tygodnia od powrotu do Polski!!! Ale ten czas leci... No nic, czas zatem na małe zakończenie, bo tyle się wydarzyło, a tyle nie zostanie opisane.

Na przykład to, że tłumaczyłem Asi, że nic się nie stało, że nie kupiliśmy mięsa na grill, i puściłem lewą rękę z kierownicy a prawa zadrgała i w sekundę wywaliłem się jak długi, uderzając Asię - która cudem utrzymała równowagę. Powiało grozą. Ale - o dziwo to była jedyna przygoda rowerowa, jaka się nam przytrafiła! Tak, to fakt, mieliśmy nieprawdopodobnego farta.

Bo na przykład tak: pogoda przez cały czas była jak drut, pojechaliśmy do Szwecji, tam też pięknie - po czym okazuje się, że w Cph cały czas w tym czasie padało. Ale - jak wróciliśmy - nawet kałuży nie było. O.

By ogarnąć ogrom wrażeń i historii - proponuję kilka migawek, z cyklu "the best of". A zatem:














W kościele w Helsingborgu (tak, tak, tym samym miejscu, w którym na piłkarskiej emeryturze przycina murawę Henrik Larsson) - terminal do kart płatniczych, jeśli ktoś nie ma gotówki, a akurat chciałby dotować. I - od razu pomocna dłoń, proszę bardzo, wystarczy wcisnąć przycisk, wybrać cel, wsunąć kartę, wstukać pin - i już.

(BTW - tata koleżanki wysiada z samochodu, podchodzi ktoś w potrzebie i prosi o wsparcie finansowe, tata mówi: nie mam gotówki, niestety. "Nic nie szkodzi, tu zaraz jest bankomat, możemy podejść, poczekam" - pada odpowiedź)

W Zamku Frederiksberg - wśród różnych różności (stamtąd pochodzi owa płaskorzeźba z biustem z poprzednich postów. Zadarłem głowę do góry i patrzyłem tylko na przepięknie rzeźbiony sufit kasetonowy, a dziewczyny od razu - że na cycki...) znalazła się także jadalnia, a w niej stół, a na nim - co też to duński król sobie jadł. O. Proszę. Takie coś sobie jadł na przykład.

















Smacznego, Panie królu Christianie


Innym razem w parku, tuż za syrenką, a przed miśkiem - piknik japoński. I tam takie małe cudeńko, zminiaturyzowana laleczka, Japońska nanotechnologia.



















Japonia ma też inne oblicze, czytaliście o tych dziwakach co latami nie wychodzą z domów, co kupują sztuczne kobiety wyglądające jak żywe, etc. etc. No i tak. Na pikniku taka Japonia też się pojawiła. Proszę bardzo. Dziewczyny na oko 15+ lat. Styl - emo. Siedzą sobie na kocyku. A z nimi - lalki. Spore. Również ubrane w styl emo. Nieco to dziwne, nieprawdaż? (Strzelałem z ukrycia, czułem się jak reporter śledczy!)



















Pchle targi. Cóż, Duńczycy ubierają się lepiej, więc i na pchlich targach można się obłowić znacznie lepiej niż można by się spodziewać. Oto część łupó, buty Asi i Uli, proszę zwrócić uwagę na markę tych różowych. Czy to aby nie Blahnik? Nawet jeśli nie - buty ładne, godne uwiecznienia na blogu! (Ja nie trafiłem niestety nic dla siebie, się zeźliłem, ale potem mi przeszło.)

















Tymczasem - pozamarzaliśmy sobie trochę na Copenhagen Spring Freeze. Fajna akcja, pewnie Asia wygrzebie gdzieś filmik na Youtubie:)






















Myśleliśmy także o przyjaciołach. Na przykład o Błażeju, stąd też dla niego specjalnie fotka. Niedaleko jego akademika zrobiona. Przeznaczenie Again?














I byliśmy w Szwecji, i okazuje się, że to bardzo ładny kraj - ale nie tak wyluzowany jak Dania. Na powietrzu i w pociągach na przykład nie można pić piwa. (Ekhm, no, teges, dało się obejść. Aż się szwedzki pijaczek ucieszył, że ma się z kim napić. Salwowaliśmy się dżenetelmeńską ucieczką). Ale: o jakim piwie my tu mówimy. W supermarkecie nie kupi się piwa mocniejszego niż brudna woda, czyli 3,5%. Ble. No ale jak człowiek spragniony, to musi się napić. Jakoś daliśmy radę. Oto dowód.






















I na koniec - optymistycznie. Szwecja to kraj, w którym pieniądze leżą na ulycy. Nie mieliśmy gotówki i co? I znalazłem proszę bardzo, 20 koron. Wydaliśmy je zgodnie na przyjemności życiowe. Na krem czekoladowy!




















Można by jeszcze długo, ale kiedyś trzeba skończyć te gościnne wpisy, więc - tu się żegnam i bardzo dziękuję gospodyni, towarzyszce i moim czterem kumplom, o których napiszę już na swoim blogu.

Było super:)

To co, kto następny?

poniedziałek, 12 maja 2008

z rozmyślań przy śniadaniu.

Mam takie małe spaczenie, że lubię zaczynać wykonywanie różnych obowiązków od "równej" godziny (nie chodzi stricte o"równą" godzinę, może być kwadrans po, i 30,10 i 15 pewnie też. Ale np. 13.13? 12.03?17.17? Nieeee, bez sensu!), a że właśnie przeoczyłam dobry moment, żeby się zabrać się do pracy (nie ma to jak dobra wymówka, ale cóż-17.37 z pewnością do równych godzin się nie zalicza), a zabiegany Mariusz nie ma czasu na opisanie naszych przygód, to chyba dobra okazja, żeby coś napisać.

Po pierwsze, jedząc dziś na śniadanie biały ser (co się uchował od przyjazdu mych zacnych gości, którzy przywieźli byli walizki pełne smakołyków) zastanawiałam się nad nazwami niektórych polskich przysmaków, dźwięk których -w tłumaczeniu dosłownym- może wprawiać w zakłopotanie. Gołąbki? No nie gołąbki, a wszak mięso mielone z ryżem, zawijane w liście kapusty.Uszka?No nie uszka, tylko małe pierogi. Nóżki? Też nie nóżki, tylko mięso w galarecie. A kopytka?
Flaki się wyłamują, bo są w istocie flakami, i to je skutecznie dyskwalifikuje. Ale nawet takie ptasie mleczko- dlaczego ptasie mleczko?
A jak się poszpera w internecie to można też znaleźć inne ciekawostki: psiochę, mamałygę, moczkę (podobno pyszne..), bęcały, parzybrodę, cialapachę..Ale to już temat na osobny wątek, żadnej z powyższych swoim zagranicznym znajomym przyrządzać nie będę i mimo najszczerszych chęci, przetłumaczyć się tego nie da.
Natomiast uszka, gołąbki i kopytka nie dają mi spokoju.
Czy nazwy potraw nie powinny być apetyczne..?;)

A po drugie: czytałam ostatnio artykuł "Zakaz grillowania dla żaków z polibudy" (o ten tutaj: http://miasta.gazeta.pl/bialystok/1,35235,5190642.html ) i im dłużej mieszkam w Kopenhadze, tym mniej rozumiem. Szkoda, że nie ma w Polsce takiej kultury spędzania wolnego czasu jak tu- na świeżym powietrzu, i że obowiązują jakieś niezrozumiałe zakazy.
Sprzedawanie piwa na uczelni jest być może kwestią dyskusyjną (sama mam akurat nieco mieszane uczucia), ale jak zostanę kiedyś wpływowym politykiem, to przyciągnę tu za uszy swoich kolegów po fachu i pokażę, że przyzwolenie na picie w miejscach publicznych nie musi oznaczać zbiorowego stanu upojenia alkoholowego, że grill nie równa się pożar i że siadanie na trawie naprawdę jej nie szkodzi.
Bo Kopenhaga nie stanowi tu chyba jakiegoś wyjątku?

poniedziałek, 5 maja 2008

syrenka.

Zanim pojawią się nowe wpisy autorstwa Mariusza (bo mam nadzieję, że coś jeszcze się pojawi- jak już zresztą Mariusz wspominał działo się, oj działo! Tyle, że aż czasu zabrakło na systematyczne uzupełnianie bloga!) muszę się z Wami, drodzy czytelnicy, podzielić naszym wspaniałym odkryciem!
Znaleźliśmy bowiem w Kopenhadze prawdziwą syrenkę!!Nie tę, do której się idzie i idzie, a potem każdy jest rozczarowany, że taka mała!Nie! My znaleźliśmy tę prawdziwą!
Przy okazji mały rewanż- niedźwiedź odwiedzony i pogłaskany, na dowód zdjęcie:



A czy autor "niedźwiedziowego zamieszania" (ile się naszukaliśmy, to nasze!) wie, gdzie znajduje się owa piękność?




Z pozdrowieniami,
Wspaniali Odkrywcy.

***

W nawiązaniu do komentarza Mariusza mały update. W istocie- bogini wywarła na nas niemałe wrażenie!Dostrzegaliśmy ją wszędzie, kolejno w: Kastellecie, Louisianie, Frederiksborg Slot i Ogrodach Botanicznych;)



piątek, 2 maja 2008

Alo Alo? Pt. 3

Dziś czwartek, 1 maja, więc wszystko mysiało być świątecznie - i było. Było super.

Przede wszystkim - wyspaliśmy się porządnie, bo wczoraj zaszliśmy (środa, a jakże) do Husetu i wróciliśmy dość późno (przy czym okazuje się, że rowery są jednak niezastąpione, że nocne autobusy jeżdżą co godzinę i z różnych dziwnych miejsc, przez co nasze plany podbicia Kopenhagi nocą spaliły na pierwszej panewce, gdy okazało się, że spóźniliśmy się na kolejkę i cały misterny plan runął i nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do domu z nosami na kwintę. To nie było super.) - - więc to było super na starcie, że wyspaliśmy się porządnie.

Nad ranem (no, nad szeroko rozumianym ranem) okazało się, że pada, co nie było super, bo mieliśmy w planach piknik pierwszomajowy z grillowaniem. Ale też po śniadaniu i po kawie okazało się - że jednak są dziś otwarte muzea i to było super, bo trafiliśmy do bardzo fajnego muzeum Miasta Kopenhaga, gdzie oglądaliśmy rury, nocniki i stare butelki. Było fanie, choć wyprosili nas już o 16.00, co nie było super, no ale dobrze, z domu wygrzebaliśmy się dopiero o 14.30 więc niech im będzie. Tymczesem okazało się, że już nie pada, co więcej, że nawet zanosi się na słońce - więc pojechaliśmy na kawę (i znów - przeciwność losu, tani Huset zamknięty kontra dar losu - bardzo miła knajpka na miłej, uroczej ulicy). Rozochoceni brakiem deszczu ruszyliśmy jednak na ów pierwszomajowy piknik - by chociaż rzucić okiem na to, co Dunasy robią 1 maja.

A robią - jak się okazuje bajzel jakich mało. Nie dość, że urządzili w ogromnym parku ogromny festyn ze stoiskami politycznymi na których serwowano tanie piwo, tanie kiełbaski i tanie sklogany (Chcemy wyjść z Unii Europejskiej, Czerwony 1 maj i takie tam) - ale także tuż obok zrobili mecz piłkarski. I my zjechaliśmy na miejsce zdarzeń akurat w momencie gdy tłum sportowy zmieszał się z polityczną tłuszczą. O matko - to dało się skwitować tylko jednym: ALE FESTYN. Dzikie tłumy pijanych Dunoli, którzy cieszyli się na przemian z meczu (choć nie wiem, czy pamiętali jeszcze jakiego), i z pierwszego maja (choć nie wiem czy wiedzieli jaki jest dziś dzień). Niesamowite. Dzi-kie tłu-my. No więc zobaczyliśmy, obejrzeliśmy i wróciliśmy do domu, zaliczając po drodze jeszcze dzielnicę domków z 16 wieku (M: "Musimy tam pojechać" "U i A: Ale co tam jest?" "te żółte domki?" "No?" "No, te żółte domki, no, są, no.. żółte są") i Rosenborg Slot (A: "Ale jedźmy już do domu, głodna jestem" U: "No jak już tu jesteśmy to chodź przejdziemy się przez ten park, zobaczę ten zamek i jedziemy" (po chwili marszu przez park, nie można tam jeździć rowerami). A: "A moze przejedziemy kawałek, nikt nie zauważy?" U: "Asia, jeszcze kawałek, zaraz za tymi drzewami" (po chwili, drzewa się przerzedzają) A: "Zobaczyłaś już?" U: Aaaaa!!!").

I było też niefajnie - bo przypomnieliśmy sobie, ze nie mamy nic na śniadanie, a sklepy 1 maja zamknięte. I było też super - bo trafilismy na otwarty sklep, i kupilismy tam wszystko, co potrzeba, łącznie z cytrynami na drinka.

I było super, bo ponownie zaczęło padać dopiero jak wróciliśmy do domu.

I było tym bardziej super, że Asia i Ula ugotowały burrito, które było przepyszne i przepyszne.

I było jeszcze lepiej, bo drink LWC smakował wybornie.

I było najlepiej, bo zagraliśmy rewelacyjną partię scrabbli. (Zmienne prowadzenie, wzloty i upadki, nowe wyrazy, archaizmy i mrożący krew w żyłach finał!)

I w ogóle - rewelacyjny dzień.

A jutro - na wschód. Coż, do Szwecji!

Ahoj, przygodo!!!