środa, 30 kwietnia 2008

Alo alo? Pt. 2

O rany, tu by można pisać i pisać - - generalnie dzieje się dużo, więc (jako, że jest późno, a spać się chce i szumi w głowach) w punktach:

- lecieliśmy (o dziwo) 1.10 z Wwy do Cph: matko, ale krótko, ja się tarabaniłem 24 h via Gdańsk by train/ferry boat/bus. Unia E. robi cuda!

- Asi mieszkanie jest mega, mega lepsze niż to ostatnie, pokój większy, łazienka czystsza, kuchnia też, a piwo smakuje tu wybornie, wino 2008 smakuje jak 1995, kotlety z mikrofali smakują jak Gotuj z Okrasą no i takie tam

- rowery mamy rewelacyjne, trochę duże, ale dają radę

- we Frederiksberg Park są ptaki. Siedzimy na kocyku - a ty nie wróbel, nie gołąb, ani nawet nie sikorka, ale za to: CZAPLA, ŻURAW, GĘŚ, KAWKA-GIGANT. Robi wrażenie, bez kitu. Tu stokrotka, tu trawnik, a tu ptak normalnie większy niż rower na którym się przyjechało

- dziewczyny nie uznały mi w skrablach słów: KEPI i BEZIK. GROWWWWWWWWLLLLLL

- pierogi mamy Asi są Me-Ga, Me-Ga, Me-Ga

- Ouzo anyżkowe z wodą jest be. Very be.

- Wino za 30 koron jest ok. Very ok.

- Muzeum w Louisianie. Była tam taka super instalacja, całe pomieszczenie ruszało się widać było "backstage" tej instalacji i jej "scenę" - rewelacja. Taka wizja świata po 9/11, z retrospekcją i refleksją zrobiona z pocztówek, zabawek, kamerek, telewizorów, plakatów, luster, sloganów, zdjęć. Robiło wrażenie, choć trudno to opisać. Np.: w jednym kącie widzi się silniczek, któr porusza taśmę na której zaczepione są fotografie. No ok, żadna rewelacja. Ale: te fotografie kameruje kamerka, która przesyła obraz do telewizorów, i okazuje sie, że te pocztówki przesuwające sie i defilujące przed tą kamerką - układają się w całość - - tworzy się widok NY tuż przed katastrofą samolotu (tam są jeszcze jakieś ustrojstwa deformujące obraz) - - robi wrażenie, w zestawieniu z masą - - ok 30 różnych multiplikujących się elementów - - części składowych. Polecamy!

- polecamy nawet jeśli dalej krąży tam ten mewi Moby Dick, który czatuje na turystów i - - bombarduje ich konkretnie. Orła i Asię trafił. Por. headphonesandcoffee.blogspot.com

- cmentarze duńskie są ok. Ludzie tam leżą nie tylko po śmierci. Także za życia popijają piwko, wylegują się na trawie, opalają się topless, uprawiają jogging. No, fakt. Niektórzy też nie żyją. Ale jest cudownie na cmentarzach duńskich.

- Jutro - o tym jak Orzeł kontynuuje swoją przygodę z rowerami wywalając się KONKRETNIE na prostej drodze (acz - dyskutując po winie o grillu. O tak.)

Pozdrowienia od chrapuktów, pijutków co już śpią słodko,

Orzeł, the Sober One

wtorek, 29 kwietnia 2008

poniedziałek, 28 kwietnia 2008

Alo Alo?

Bzzz bzzz, halo, halo, tu prosto z CPH nadaje Orzeł, tak tak, to ja, we własnej osobie, na razie na zachętę scenki rodzajowe, a już jutro - mrożące krew w żyłach historie rodem z Hitchcocka, ptaki w roli głównej!

Scenki:

A: Zrobiłam ciasto cukiniowe
U i M: O, super
(po degustacji)
U: Fajne. Ale smakuje jak marchewkowe
M: Ale jak tak się głęboko wsmakować... to czuć cukinię
U: Hm. Właściwie to smakuje jak piernik. Marchewkowe też smakuje jak piernik.
A: No bo te warzywa to tylko po to, żeby ciasto było mokre
M: Czyli ściem taka. Robisz ciasto marchewkowe i cukiniowe - a i tak wychodzi piernik.

(następnego dnia)

A: O, mam jeszcze kilo pomidorów
M: To może zrobimy ciasto pomidorowe.
U: Uhm, czyli piernik

* * *

A: A nie wiem czy wiecie, ze syrenka warszawska i duńska są siostrami
M: Tia, to jakaś ściema, nie wiem skąd jest ta legenda, poza tym, że jest legendą z przewodnika
A: No, ale wstydziłyśmy się z Natalią bo nie pamiętałyśmy tej legendy o syrence
U: Czekaj, co to było, jakiś rybak? Wars i Sawa.
M: Ale to była chyba normalna dziewczyna, Sawa i jeszcze do tego jakaś syrenka
U: Nie, to była chyba Sawa syrenka
M: A, no ok, Wars i Sawa. I siostra Praga.
A: Ta, kurna i mieli siostrę Bemowo


Będzie więcej!

sobota, 26 kwietnia 2008

przyjechali.





i zrobiło się swojsko, hyhy.




A potem odbyło się rytualne pompowanie materaca:
M:Muszę zmienić pozycję.
U:Ale zobacz, podnosi się...Bo to trzeba takie długie.
M:Mówiłem!A nie - skaczesz jak ta żaba!

Oddaję głos Mariuszowi, bo Ula stanowczo powiedziała, że nie napisze ani słowa;)

wtorek, 22 kwietnia 2008

politycznie.

Czyli "Polski hydraulik i inne opowieści ze Szwecji" Macieja Zaremby w roli głównej:

Maria i Magdalena nie dorastały do wymagań stawianych profesjonaliście w służbie państwa opiekuńczego. (...)Jeśli się je obiad z jednym, trzeba być gotowym jeść ze wszystkimi.A nie jada się ze wszytskimi. Sympatia rodzi się spontanicznie, współczucie budzi nie zawsze ten, kto go najbardziej potrzebuje. I jeśli da się wyraz tym uczuciom i przerodzą się one w czyn, powstaje przywilej i cierpi na tym równość. Naszym celem i obowiązkiem jako urzędników państwa opiekuńczego jest wszakże promowanie oprócz równości także godności ludzkiej. Pacjent czy klient jest od nas uzależniony. Jeśli zauważy, że wzbudzając sympatię, może zjednać sobie bardziej osobiste traktowanie, będzie próbował tę sympatię wzbudzić. (...) Z punktu widzenia godności taka sytuacja jest nie do przyjęcia, przekształca bowiem pacjenta w petenta. Nasza opieka nie jest przywilejem, jest uprawnieniem przysługującym wszystkim bez różnicy. To odróżnia państwo opiekuńcze od poniżającej dobroczynności. (...)
Wszystko poza zwykłą grzecznością jest niestosowne (...). Wynika z tego, że w państwie opiekuńczym każdy gest spontanicznej solidarności lub współczucia godzi albo w równość albo w godność pacjenta.
Policja notuje: "Pierwszy uścisk miał miejsce w czasie Wielkanocy". "Podejrzana czytała pacjentowi gazety".

***

Zwłaszcza jedna z dziewcząt zasługuje na pochwałę:" Dostała kwiatek na Dzień Matki- nie przyjęła. Nie chciała zacierać stosunku służbowego".

***

Wielu staruszków pragnie wiedzieć, jak się mają sąsiedzi. Odpowiedź zawsze brzmi "w porządku", nawet jeśli są umierający. Obowiązek zachowania tajemnicy służbowej.

***

Podczas szkolenia 24 stycznia 1991 roku personel obozu dla uchodźców w Orfa dowiedział się, że:
Przedszkolanka dopuszcza się przewinienia służbowego odwiedzając dziecko z okazji urodzin i dając się poczęstować tortem.
Nauczyciel dopuszcza się przewinienia służbowego, jeśli udaje się do domu uchodźcy i razem przygotowują posiłek.
Tłumaczowi nie wolno tłumaczyć listów w czasie wolnym od pracy.
Próby pocieszania oczekujących na azyl są błędem ze strony tłumacza.
Nauczycielowi nie wolno rozmawiać z rodzicami dziecka.
Personelowi nie wolna obcować z uchodźcami w czasie wolnym od pracy.
Odwiedzanie uchodźcy w domu lub picie z nim kawy jest wyrzeczeniem się swojego zawodu.
Wzywa się pracowników by się wzajemnie obserwowali i pilnowali przestrzegania zasad. Przekroczenia należy zgłosić kierownictwu.

***
I to się właśnie nazywa "państwo dobrobytu". Niewiarygodne.

środa, 16 kwietnia 2008

sobota, 12 kwietnia 2008

żart.

Wychodzę wczoraj z koleżanką z imprezy (impreza bardzo udana, więc jest ok.4.00), nie marzę o niczym innym jak tylko o tym, żeby jak najszybciej znaleźć się w łóżku, i co widzę?!
Kompletny flak, a nawet dwa- po jednym w każdym rowerze, choć nawet nie stały obok siebie. Dojechałam bez problemu, więc podejrzewam, że ktoś dla zabawy spuścił nam powietrze z kół i w dodatku perfidnie zabrał "zakrętki", żebyśmy czasem nie mogły napompować.
Pominę już fakt, że:
a)bilet na komunikację miejską kosztuje nocą dwa razy tyle co zwykle (nawet nie będę przywoływać tej kwoty)
b)bilet na rower też trzeba kupić
c)padało
Bo najgorsze w tym wszystkim było to, że zielonego pojęcia nie miałam, jak dotrzeć komunikacją miejską do domu, a w dodatku- jak się okazało- nocny rozkład to już w ogóle wyższa szkoła jazdy (bo nie ma na przykład- tak jak u nas -jednego miejsca skąd ruszają wszystkie autobusy). I bądź tu człowieku mądry.
W efekcie podróż zajęła nam mniej więcej 1,5 godziny (choć rowerem to jakieś 25 minut), co gorsze rano okazało się, że muszę z naprawą poczekać do poniedziałku, bo dziś wszystko pozamykane.
Jednym słowem- bardzo śmieszny żart.Ha.Ha.
(Choć jest pewien highlight całej sytuacji- drepcząc tak w tym deszczu i mając na ustach mało cenzuralne wyrażenia, przypomniałam sobie Mariuszową przygodę...Pamiętacie jak "Orzeł jeździł na rowerze"?Prawie déjà vu!;))

wtorek, 8 kwietnia 2008

50:50

Bo w końcu najważniejsze, żeby plusy ujemne nie przeważyły plusów dodatnich. Tak?
W takim razie nie wiem, czy był dziś dobry, czy zły dzień;).

1.Nie mogę pominąć faktu, że udało mi się wreszcie załatwić odkładane już od jakiegoś czasu sprawy administracyjno-formalne. Byłam w zeszłym tygodniu 3 razy, zwykle w okolicach godziny 14.00, może 15, i okazywało się zawsze, że o tej porze, to można co najwyżej klamkę pocałować. W żadnym biurze żywego ducha mimo zapewnień, że pracują do 16.00. Ale dziś się udało, więc plus.

2.Wróciłam do domu i napisałam maila do „baby” (bo inaczej nazwać jej nie mogę) z Uniwersytetu Warszawskiego, z serią pytań dotyczących wyjazdu. Najpierw odesłała mnie do kogoś innego, z racji tego, że kwestia wykraczała podobno poza jej kompetencje (nie muszę chyba dodawać, że nie wykraczała, tylko po prostu źle przeczytała maila!), a potem odpowiedziała załączając w mailu wyłącznie link do strony, którą rzecz jasna przewertowałam 100 razy zanim zdecydowałam, że jednak napiszę, żeby wyjaśnić wątpliwości.
„Szanowna Pani, Proszę mi wierzyć, że nie jestem na tyle nierozgarnięta, żeby nie zapoznać się z informacjami zawartymi na stronie instytutu” było naprawdę wygładzoną wersją tego, co zamierzałam napisać na początku. Zdenerwowała mnie okropnie. Minus.

3.Rano koleżanka napisała, że udało jej się zdobyć dla mnie bilet na jutrzejszy koncert w Vedze, który został wyprzedany dawno, dawno temu. Co więcej miałam za ów bilet zapłacić niewiele ponad połowę ceny, więc mimo że nazwy zespołów (Lykke Li (S) & El Perro Del Mar) brzmiały raczej obco, to jednak rekomendacja koleżanki i ogólna radość czerpana zwykle z chodzenia na koncerty sprawiły, że otrzymana informacja wprawiła mnie z rana w niezwykle dobry humor. Plus, nie?

4.Wieczorem koncert odwołali, bo gwiazda straciła głos. Jakby minus.

5.Ale również wieczorem odebrałam telefon (a właściwie 2!) z zaproszeniem na rozmowę w sprawie pracy. Nowe, zapowiadające się bardzo interesująco miejsce w Kopenhadze (klubokawiarnia), więc jestem dosyć podekscytowana, tym bardziej, że to chyba pierwsza aplikacja, która nie pozostała bez odpowiedzi. Przepis na sukces? Napisałam ją po duńsku. Wszyscy pięknie mówią po angielsku, ale jak przychodzi co do czego, to jednak by się chciało, żeby kelner w knajpie potrafił się w języku ojczystym wysłowić. Niby rozumiem, ale uwierzcie, że kiedy kolejny mail pozostaje bez odpowiedzi, to się człowiek zaczyna poważnie zastanawiać, czy jego kwalifikacje spadły aż tak bardzo, że nawet się na kelnera nie nadaje, a stąd prosta droga do depresji;). Zatem mimo wszystko (bo pracy jeszcze wszak nie ma) plus!(a w środę o 12 proszę oba kciuki mocno trzymać).

No i w którą stronę przeważyło?;)
Z pozdrowieniami,
Panna Joanna w zawieszeniu.

środa, 2 kwietnia 2008

copenhagen freeze!

"Pause for thought. Pause for human kind. Pause for our planet. A prank for a laugh!"
We wtorek zamarzliśmy o 18 na dworcu głównym w Kopenhagdze. Bardzo fajna inicjatywa, także serdecznie polecam, jeśli tylko pojawi się w Warszawie!
I nawet załapałam się w kadr!Film niestety słabej jakości, ale to tylko 6 minut!
Aha, a z głośnika słychać:
"This is a message to all passengers. It seems like some people are trapped in time. So be careful out there."