niedziela, 1 czerwca 2008

this is the end.

Wszystko co dobre, szybko się kończy. Ostatnie kilkanaście dni to niezliczona ilości "farewell parties"(stąd cisza na blogu) i jakoś nie mogę uwierzyć, że to już koniec.10 miesięcy minęło nie wiem kiedy, i choć planuję pozostać w Kopenhadze przez najbliższe kilkanaście tygodni (tak, jest pewien progres jeśli chodzi o decyzje dotyczące przyszłości), to przez moment- kiedy wyjechały najbliższe mi osoby- miałam ochotę spakować się w przeciągu dwóch godzin i przylecieć do Warszawy najbliższym samolotem.
Pożegnania są najgorsze na świecie, ale mam nadzieję, że choć część znajomości będzie kontynuowana w "post-Erazmusowej" rzeczywistości. Bardzo jestem ciekawa, na ile każdy wraca do swojego świata, na ile rok spędzony razem nas zmienia i jaki ma wpływ na nasze przyszłe decyzje (może ja jednak zacznę tę skandynawistykę?;D).
I choć bywało różnie, i nie raz byłam poirytowana wszystkimi tymi pijackimi imprezami i "small talks" podczas nich, to jednak zostaną w pamięci wyłącznie miłe wspomnienia.

A przede mną zmagania z duńskim rynkiem pracy. So far, so good. Zadzwonili do mnie w odpowiedzi na wysłaną aplikację, i po pięciu minutach rozmowy telefonicznej (po duńsku) babka stwierdziła: no tak, w sumie to jest ok, ale właściwie to chcemy zatrudnić rodowitego Dunasa (tak mi powiedziała, serio).
Także mocno trzymajcie kciuki, bo inaczej wyląduję pod jednym z kopenhaskich mostów!

6 komentarzy:

mariusz pisze...

Chlip...

Unknown pisze...

czyli co, wracasz do nas po wakacjach, dobrze sobie policzylam?:)
tu przynajmniej nikt nie powie, ze cie nie przyjmie do pracy, bo nie jestes rodowita-szowinisci;)

j pisze...

no chlip.
a wracam po studenckich wakacjach, czyli pewnie gdzieś pod koniec września.
Wtedy skończę kurs duńskiego i na chwilę obecną ten plan mnie satysfakcjonuje;)

Katie pisze...

wiem co czujesz, przeżywałam to kilka miesięcy temu... ja wyjeżdżałam jako jedna z ostatnich osób z mojego Erasmusa, o ile pożegnanie z pierwszymi osobami przyszło w miarę dobrze, to kiedy wyjeżdżał mój ostatni współlokator (taki który właściwie najbardziej mnie wkurzał) ja miałam całe zapłakane oczy.
Początki w starej - nowej rzeczywistości były trudne, pomijając różnice w temperaturach było wiele spraw w których nie potrafiłam się odnaleźć. W czasie w którym mnie nie było w Polsce cały czas toczyło się życie i niektóre sprawy zupełnie mnie zaskoczyły...
Teraz już na nowo się tu zaaklimatyzowałam, ale czasem wystarczy kilka dźwięków muzyki lub jakieś zdjęcie, żeby znów poczuć się jak na Erasmusie, z tymi ludźmi.
Taki wyjazd ma przeogromny wpływ na dalsze życie - moje zmienilo się całkowicie. Ale to dobrze...
pozdrawiam!

b pisze...

Ja wybrałem najgorszy z możliwych sposób na wyjechanie z Kopenhagi.

Promem, o zachodzie słońca. Kopenhaga oddalała się bardzo, bardzo powoli. Mijało się te wszystkie ulubione miejsca na nabrzeżu, most, lotnisko. To było jak powolne rycie słowa Kopenhaga na przedramieniu i posypywanie ran solą morską.

j pisze...

aj, Błażej- bardzo to obrazowe muszę przyznać.nie chce się wyjeżdżać, bo to cudowne miasto!
nic tylko sprawić sobie kamieniczkę na Nyhavn i wracać od czasu do czasu;)