wtorek, 28 sierpnia 2007

w odpowiedzi na bury.

Poczułam się zobowiązana odpowiedzieć na docierające zewsząd apele o częstsze wpisy- faktycznie nieco się zaniedbałam, ale, ale...!!
Tu się po prostu nic ciekawego nie dzieje!Stałam się przeciętną mieszkanką Kopenhagi i moje życie nie jest na tyle ekscytujące, żeby o nim pisać;-).
A tak zupełnie poważnie, to przepraszam, i obiecuję poprawę!I już uzupełniam.

To tak: są dwie rzeczy,które absolutnie wyprowadzają mnie z równowagi: pogoda i brak pralek w domu.
Jedno i drugie jest po prostu nie do zniesienia!
Pogoda paskudna- i nawet nie chodzi o to, że zimno, czy że pada- bardziej o to, że nigdy nie wiadomo co się za chwilę stanie- a ja w tym aspekcie nie jestem Dunką w najmniejszym stopniu, i kiedy wyglądam rano przez okno i świeci słońce nie zakładam przezornie kaloszy, ani nie zabieram płaszcza przeciwdeszczowego (bo go nawet nie zabrałam z Polski,ha;)).
Skutki nietrudne do przewidzenia.

A brak pralek w domu to jest po prostu katastrofa- pranie urasta do rangi mało przyjemnego rytuału, który pożera dużo czasu i pieniędzy.
Wyprawa do pralni publicznej zajmuje około dwóch godzin i kosztuje ok.30-40 koron.
Mało tego- w domu w którym mieszkam, też muszę płacić za pranie!
Ja rozumiem, że ekologia, ochrona środowiska, oszczędność wody i w ogóle, ale uwierzcie, że trudno się przestawić.
Książkowy przykład "culture shock".

Kolejny, to między innymi specjalne "chillout rooms" na uczelni. Rozumiem, że potrzebne są bary,ksero,biblioteka, pokój z dostępem do internetu, pokoje "naukowe", ale jednak "chillout room", w którym można rozłożyć się z piwem na kanapie nieco mnie zaskoczył. Nie wątpię, że się przyda, ale takie miejsca jednak nie kojarzą mi się z uniwersytetem;).

Jutro relacji ciąg dalszy- powiem tylko, że będzie o języku duńskim po raz drugi, o uczelni,o życiu towarzyskim i o Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Kopenhadze!
Do usłyszenia!

1 komentarz:

m pisze...

Ja pranie na zewnątrz lubiłem, w pralni spotykało się ciekawych ludzi, można było prozmawiać o problemach egzystencjalnych wpatrując się w wirujące skarpetki oplecione najtkami... To było coś! Jak powiedział ktoś wielki - prawdziwe rewolucje zaczynają się w pralni!