czwartek, 13 marca 2008

koniec świata.

Kammerjunke (przetłumaczone na ang. jako small sweet rusks), to pyszne, twarde, chrupiące duńskie ciasteczka śniadaniowe, które dodaje się do mleka (lub kefiru- wedle upodobań) zamiast oklepanych muesli czy nesquicka. Miłością do nich zaraził mnie Mariusz, kiedy przyjechał do Kopenhagi we wrześniu i pokazał z czym to się je.
Zanim przejdę do meritum musicie wiedzieć, że:
a)kammerjunke pojawiają się w sklepie wyłącznie w sezonie letnim
b)są tanie jak barszcz (4-5 dkk za paczkę), co jest rzecz jasna dodatkową zaletą
c)kupuje się je hurtowo, bo znikają w zastraszającym tempie ( zresztą "junke" oznacza "do drugs").

Możecie więc sobie wyobrazić jaka była moja radość (zwłaszcza, że leje od rana i nic nie wskazuje na to, że zaczął się inny od chlapowatej zimo-jesieni sezon), kiedy krążąc między sklepowymi półkami, po 5 czy 6 miesiącach znowu natrafiłam na kammerjunke!Jednym słowem wiosna!
Nauczona doświadczeniem zapakowałam do koszyka od razu dwie paczki (patrz punkt b i c), pobiegłam radośnie do półki z jogurtami, dorzuciłam co trzeba i ustawiłam się w kolejce do kasy (nie zwracając nawet uwagi na to, że jak zwykle ciągnie się ona przez cały sklep, i jak zwykle tylko jedna kasa jest czynna). Podchodzę, pani skanuje kolejne towary, a kwota do zapłaty nieprzyjemnie wzrasta, mimo że koszyk specjalnie pełny nie jest. Nie było za bardzo czasu, żeby się nad tym w sklepie zastanowić (przez tę kolejkę, co się ciągnęła była), więc wróciłam do domu już w nieco mniej radosnym nastroju, wyciągam rachunek i oczom własnym nie wierzę.

Kammerjunke, cholerne kammerjunke, 22 dkk za paczkę!!! Koniec świata.
Wyciągam te "pyszne" ciasteczka, oglądam ze wszystkich stron, i dopiero po dłuższej chwili dostrzegam różnicę.
Bo to nie są zwykłe kammerjunke, moi drodzy, ale "kammerjunke original, by appointment to the Royal Danish Court". Pfff.
Chyba aż Ci Mariusz jedną paczkę przywiozę, żebyś ocenił eksperckim okiem.
Mi tymczasem nie pozostaje nic innego jak urządzić jutro jednoosobowy protest, no bo jeśli do sklepów nie wrócą moje pyszne, TANIE i najwyraźniej nieoryginalne ciasteczka, to będę chyba zmuszona dodawać po jednym dziennie, żeby starczyło do końca pobytu;).

Ps. Mariusz, o dziwo miałeś rację, bo "junke" wymawia się nieco z angielska. "J" wyjątkowo czyta się jako "dż", i wychodzi mniej więcej "dżanke".

2 komentarze:

mariusz pisze...

O rany, tyle sprzecznych emocji... No bo wiosna (kamerjunke to wlasciwie znak równie niechybny co jaskółka czy inna bociana), a z drugiej strony - taka cena... A czy to było w Netto kupione? Bo pamiętam, że w takim Super Bryggsen się pałetały jakieś ciasteczka za 20 koron, ale patrzyłem na nie z pogardą i kupowałe nettowskie najlepsze (bez kitu, kiedyś kupiłem te droższe i wcale nie były lepsze!).

Patrz, a ten Dunas tak sie ze mnie smiał jak spytałem go gdzie mogę znaleźć "kame-dżanki" :)) A on - what? Junk food? A ja na to - ech, baranie, o ciasteczka pytam...

I ostatnia myśl: może ceny ciasteczek i brak prince polo przeważy w Twoich decyzjach dotyczących przyszłości w kraju Hamletów?

j pisze...

Tak, w netto. Normalnie czas umierać;)
W kwestii wymowy nie jestem ekspertką, ale na pewno samo słowo junke wymawia się przez "dż" więc zgadywałabym, że w połączeniu również. Nie wiem, zapytam mojego nauczyciela w poniedziałek;)

W kwestii ostatniej myśli:jest to z pewnością jakiś argument, no ale wszak mam wspaniałych znajomych, którzy prince polo od czasu do czasu mogą dosłać;)