poniedziałek, 12 maja 2008

z rozmyślań przy śniadaniu.

Mam takie małe spaczenie, że lubię zaczynać wykonywanie różnych obowiązków od "równej" godziny (nie chodzi stricte o"równą" godzinę, może być kwadrans po, i 30,10 i 15 pewnie też. Ale np. 13.13? 12.03?17.17? Nieeee, bez sensu!), a że właśnie przeoczyłam dobry moment, żeby się zabrać się do pracy (nie ma to jak dobra wymówka, ale cóż-17.37 z pewnością do równych godzin się nie zalicza), a zabiegany Mariusz nie ma czasu na opisanie naszych przygód, to chyba dobra okazja, żeby coś napisać.

Po pierwsze, jedząc dziś na śniadanie biały ser (co się uchował od przyjazdu mych zacnych gości, którzy przywieźli byli walizki pełne smakołyków) zastanawiałam się nad nazwami niektórych polskich przysmaków, dźwięk których -w tłumaczeniu dosłownym- może wprawiać w zakłopotanie. Gołąbki? No nie gołąbki, a wszak mięso mielone z ryżem, zawijane w liście kapusty.Uszka?No nie uszka, tylko małe pierogi. Nóżki? Też nie nóżki, tylko mięso w galarecie. A kopytka?
Flaki się wyłamują, bo są w istocie flakami, i to je skutecznie dyskwalifikuje. Ale nawet takie ptasie mleczko- dlaczego ptasie mleczko?
A jak się poszpera w internecie to można też znaleźć inne ciekawostki: psiochę, mamałygę, moczkę (podobno pyszne..), bęcały, parzybrodę, cialapachę..Ale to już temat na osobny wątek, żadnej z powyższych swoim zagranicznym znajomym przyrządzać nie będę i mimo najszczerszych chęci, przetłumaczyć się tego nie da.
Natomiast uszka, gołąbki i kopytka nie dają mi spokoju.
Czy nazwy potraw nie powinny być apetyczne..?;)

A po drugie: czytałam ostatnio artykuł "Zakaz grillowania dla żaków z polibudy" (o ten tutaj: http://miasta.gazeta.pl/bialystok/1,35235,5190642.html ) i im dłużej mieszkam w Kopenhadze, tym mniej rozumiem. Szkoda, że nie ma w Polsce takiej kultury spędzania wolnego czasu jak tu- na świeżym powietrzu, i że obowiązują jakieś niezrozumiałe zakazy.
Sprzedawanie piwa na uczelni jest być może kwestią dyskusyjną (sama mam akurat nieco mieszane uczucia), ale jak zostanę kiedyś wpływowym politykiem, to przyciągnę tu za uszy swoich kolegów po fachu i pokażę, że przyzwolenie na picie w miejscach publicznych nie musi oznaczać zbiorowego stanu upojenia alkoholowego, że grill nie równa się pożar i że siadanie na trawie naprawdę jej nie szkodzi.
Bo Kopenhaga nie stanowi tu chyba jakiegoś wyjątku?

7 komentarzy:

mariusz pisze...

No trochę nie ma czasu na opisanie tych przygód, co pozostały do opisania, chlip...

Ale ale, Asiu - chciałaś sobie obejrzeć Dzień Świra i juz wiem czemu, Adaś Miauczyński miał to samo z pełnymi godzinami;)

Nazwy - to proste przecież. Kopytka, bo przypominają małe kopytka, raciczki takie. Uszka, bo jak się zawija te pierożki, to tak na półokrągło. A ptasie mleczko - od powiedzenia, że takie wyrafinowane, rzadko spotykane, cenne, niezwykłe. O.

Czyż to nie smacznie brzmi? Uszka... Kopytka... i gołąbki w sosie pomidorowym... mmm... a na deser ptasie mleczka:)

j pisze...

Haha, no teraz to ja naprawdę muszę obejrzeć "Dzień świra" ponownie....;)
Zupełnie tego nie pamiętałam!

No, a gołąbki?Pominąłeś gołąbki!Pigeons brzmi super apetycznie:)

Nat pisze...

no z ptasim mleczkiem faktycznie tak jest - w Narnii Edmund po angielsku dostaje turkish delight, a po polsku (ach, Andrzej Polkowski, mój idol, moja kariera wymarzona) przetłumaczył to własnie na ptasie mleczko, jako coś absolutnie najbardziej kuszącego.

j pisze...

Swoją drogą ciekawy wątek poboczny: już wiecie, że ja zaczynam o równych godzinach:D, a Wy co macie z Dnia Świra?:D

mariusz pisze...

Ha, dobrze przetłumaczył! Dosłownie turkish delight to przecież po polsku rachatłukum - i faktycznie nie brzmi to dziś specjalnie kusząco (zresztą strasznie to słodkie i mdłe) :)

Ja z dnia świra mam niepewność zamknięcia drzwi i upewnianie się czy zakręciłem gaz:) Ale: raz nie zakręciłem w istocie po parzeniu kawy i płomień palił się przez ok. 2 godziny, bo poszedłem na zakupy... Brrr...

Nat pisze...

ja chyba nie mam tych natręctw co on (poza tym, że też uważam, ze ludzie są, z zasady, głupi;)), ale za to mam parę innych;)

j pisze...

ej, ale przecież mówiłaś, że też masz czasem ochotę kupić ostatnią rzecz, i wyrzucić ją do kosza, jak ktoś za tobą też ją akurat bardzo chce...;)