piątek, 2 maja 2008

Alo Alo? Pt. 3

Dziś czwartek, 1 maja, więc wszystko mysiało być świątecznie - i było. Było super.

Przede wszystkim - wyspaliśmy się porządnie, bo wczoraj zaszliśmy (środa, a jakże) do Husetu i wróciliśmy dość późno (przy czym okazuje się, że rowery są jednak niezastąpione, że nocne autobusy jeżdżą co godzinę i z różnych dziwnych miejsc, przez co nasze plany podbicia Kopenhagi nocą spaliły na pierwszej panewce, gdy okazało się, że spóźniliśmy się na kolejkę i cały misterny plan runął i nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do domu z nosami na kwintę. To nie było super.) - - więc to było super na starcie, że wyspaliśmy się porządnie.

Nad ranem (no, nad szeroko rozumianym ranem) okazało się, że pada, co nie było super, bo mieliśmy w planach piknik pierwszomajowy z grillowaniem. Ale też po śniadaniu i po kawie okazało się - że jednak są dziś otwarte muzea i to było super, bo trafiliśmy do bardzo fajnego muzeum Miasta Kopenhaga, gdzie oglądaliśmy rury, nocniki i stare butelki. Było fanie, choć wyprosili nas już o 16.00, co nie było super, no ale dobrze, z domu wygrzebaliśmy się dopiero o 14.30 więc niech im będzie. Tymczesem okazało się, że już nie pada, co więcej, że nawet zanosi się na słońce - więc pojechaliśmy na kawę (i znów - przeciwność losu, tani Huset zamknięty kontra dar losu - bardzo miła knajpka na miłej, uroczej ulicy). Rozochoceni brakiem deszczu ruszyliśmy jednak na ów pierwszomajowy piknik - by chociaż rzucić okiem na to, co Dunasy robią 1 maja.

A robią - jak się okazuje bajzel jakich mało. Nie dość, że urządzili w ogromnym parku ogromny festyn ze stoiskami politycznymi na których serwowano tanie piwo, tanie kiełbaski i tanie sklogany (Chcemy wyjść z Unii Europejskiej, Czerwony 1 maj i takie tam) - ale także tuż obok zrobili mecz piłkarski. I my zjechaliśmy na miejsce zdarzeń akurat w momencie gdy tłum sportowy zmieszał się z polityczną tłuszczą. O matko - to dało się skwitować tylko jednym: ALE FESTYN. Dzikie tłumy pijanych Dunoli, którzy cieszyli się na przemian z meczu (choć nie wiem, czy pamiętali jeszcze jakiego), i z pierwszego maja (choć nie wiem czy wiedzieli jaki jest dziś dzień). Niesamowite. Dzi-kie tłu-my. No więc zobaczyliśmy, obejrzeliśmy i wróciliśmy do domu, zaliczając po drodze jeszcze dzielnicę domków z 16 wieku (M: "Musimy tam pojechać" "U i A: Ale co tam jest?" "te żółte domki?" "No?" "No, te żółte domki, no, są, no.. żółte są") i Rosenborg Slot (A: "Ale jedźmy już do domu, głodna jestem" U: "No jak już tu jesteśmy to chodź przejdziemy się przez ten park, zobaczę ten zamek i jedziemy" (po chwili marszu przez park, nie można tam jeździć rowerami). A: "A moze przejedziemy kawałek, nikt nie zauważy?" U: "Asia, jeszcze kawałek, zaraz za tymi drzewami" (po chwili, drzewa się przerzedzają) A: "Zobaczyłaś już?" U: Aaaaa!!!").

I było też niefajnie - bo przypomnieliśmy sobie, ze nie mamy nic na śniadanie, a sklepy 1 maja zamknięte. I było też super - bo trafilismy na otwarty sklep, i kupilismy tam wszystko, co potrzeba, łącznie z cytrynami na drinka.

I było super, bo ponownie zaczęło padać dopiero jak wróciliśmy do domu.

I było tym bardziej super, że Asia i Ula ugotowały burrito, które było przepyszne i przepyszne.

I było jeszcze lepiej, bo drink LWC smakował wybornie.

I było najlepiej, bo zagraliśmy rewelacyjną partię scrabbli. (Zmienne prowadzenie, wzloty i upadki, nowe wyrazy, archaizmy i mrożący krew w żyłach finał!)

I w ogóle - rewelacyjny dzień.

A jutro - na wschód. Coż, do Szwecji!

Ahoj, przygodo!!!

3 komentarze:

Nat pisze...

to nie jest LWC, tylko LWCC, to po pierwsze.
po drugie - Aśka, Ty jesteś koszmarna, jakbyś mnie się tak czepiała, to bym prześwięciła!
a poza tym, to się zgadzam - na wschód!;)

b pisze...

Ha! Ten park jest naprzeciwko mojego akademika! I ja odbyłem tam socpiknik swego czasu. I to jest super. Ale to było już dwa lata temu i to nie jest super. Ale za to Wy się dobrze bawicie. I super.

j pisze...

Zaraz zaraz, ja się muszę wytłumaczyć;)Po pierwsze, to było późno, po drugie zamek był zamknięty, po trzecie jest w centrum i zawsze można do niego wrócić, i mieliśmy wrócić (w sobotę- generalnie WSZYSTKO mamy zrobić w sobotę, bo kilka dni spędziliśmy leniwie w parkach i na plaży:D).
A ja byłam taaaaaaaaka głodna;)
A jak Polak głodny- to zły, więc już naprawdę trzeba było jechać do domu;D
Poza tym oczywiście tylko się droczyłam, i zamek- z zewnątrz- zaliczony!