wtorek, 4 grudnia 2007

survival.

Miało być o sposobach na podróżowanie komunikacją miejską bez biletu, ale że mi sąsiad od 2 godzin wierci nad głową, to w pierwszej kolejności chyba powinnam zacząć się zastanawiać, jak przetrwać w takich warunkach i nie zwariować..;-).Bo niewiele brakuje.

No, ale przechodząc do rzeczy: chyba już nie raz wspominałam, że bilety w CPH drogie jak diabli- bilet miesięczny to 300 DKK (ok. 15o zł). Poza tym, można ewentualnie zainwestować w tygodniowy- 200 DKK (szalona oferta) lub w tzw. klip kort, ale to już się kompletnie nie opłaca, bo 10 przejazdów kosztuje 120 DKK. Jednym słowem- dramat. A jednak jak się czasem wyjrzy przez okno, i leje jak z cebra, to chętnie by się zamieniło rower na pociąg vel autobus.
I kiedy wydawałoby się, że sytuacja jest już kompletnie beznadziejna ( a powyższe ceny mówią chyba same za siebie), to na ratunek przychodzi karta turystyczna CPH! Student potrafi..;).
W pierwotnym założeniu kosztuje 200 DKK i jest ważna przez 24 godziny- ale od czego jest czarny marker i zmywacz do paznokci??;).
Oczom własnym nie mogłam uwierzyć, jak na jednej z ostatnich imprez okazało się, że wszyscy, bez wyjątków korzystają z tego dobrodziejstwa (tylko ja jakaś niedoinformowana chodziłam..;)).
Kto by tam kupował bilet miesięczny, skoro karta może służyć co najmniej 3?
Niestety system nie jest doskonały, bo: a) raz w roku zmienia się kolor kart (już jestem poinformowana- obecne fioletowe ważne są do marca, w następnej kolejności mają zostać wprowadzone niebieskie, od kwietnia), b) po kilkunastokrotnym potraktowaniu owej karty zmywaczem do paznokci widać jednak pewne ślady użytkowania, i podróżowanie na niej może stać się ryzykowne. Nie zmienia to jednak faktu, że niektórym udaje się od września, więc wszystko wskazuje jednak na to, że system działa.
A jako, że to karta turystyczna, nie muszę chyba dodawać, że bonusem są między innymi bezpłatne wejścia do wszystkich muzeów i Tivoli (gdzie jednorazowe wejście to 80DKK)?;)
Chyba rozważę tę opcję;)

I tutaj miałam skończyć dzisiejszą notkę, ale życie nieustannie dostarcza kolejnych inspiracji, a najnowsza właściwie doskonale mieści się w kategorii "survival";-).
Wracam do domu, wchodzę do kuchni, a moja współlokatorka mówi:
(K): Joanna, we can save the money!Look what I've found!
(J): ????
I wiecie co mi pokazała?;)
Ziemniaki w słoiku, obrane i ugotowane, z Netto, za 5 DKK;). Mała rzecz, a cieszy;)
Nie wiem jednak co rozbawiło mnie bardziej - fakt sprzedawania produktu, który wydaje mi się co najmniej dziwny (jakby nie można sobie było samemu ziemniaków ugotować), czy chęć oszczędzania- przez Szwajcarkę, na ziemniakach;).
Pozdrawiam,
Walcząca o przetrwanie Joanna

12 komentarzy:

m pisze...

Ha, niezłe niezłe:) Nie słyszałem o takich zimniakach, ale pamietam, ze widziałem gdzieś plastikowe opakowanie z jajkami. Rozbitymi, gotowymi do wykorzystania w postaci jajecznicy, czy do ciasta. Zdębiałem.

Może ryż gotowany sprzedawać? Makaron al dente?

Nat pisze...

och fuuuuj. mnie już przerażają te ziemniaki obrane, które i u nas można kupić. albo, kurwa, obrane ząbki czosnku. bo to rzeczywiście, niesamowita filozofia, tak wziąć i obrać ząbek czosnku.

Pablo pisze...

Jakoś odnoszę takie wrażenie, że te wyjazdy potwierdzają hipotezę, że gdzieś indziej niż w Polsce może być gorzej. Jak sobie pomyślę o biednych zamkniętych w ciasnym słoiku ziemniakach, to aż ciarki mnie przechodzą. Co one zawiniły, by przetrzymywać je w tak nieziemniaczanych warunkach.
Jest taki kraj, gdzie ziemniaki egzystują w swobodzie, bez obawy o swoje jutro.
Ja rozumiem wygodę amatorów kuchennych rozkoszy, ale od czego ma się mężczyznę w domu - przecież może on obrać tego jednego czy drugiego...
I jeszcze jest to morderstwo naszej rodzimej kultury sarmackiego kucharzowania.
BTW - widziałem wczoraj jak ładnie oświetlili budynek Wydz. Historii.

Pablo pisze...

DO NATA!
Poradź proszę, gdzie w warszawie najlepszy second-hand z markowymi ubraniami - głównie chodzi o marynarki?

Nat pisze...

hmm, Pablo, to jest kwestia niezwykle trudna, odpowiedź brzmiałaby "nie ma takiego", tak naprawdę. Rzeczy są raczej porozrzucane, tak że albo się trafi, albo nie. Można podjechać na Francuską, ale dawno nie byłam, więc nie obiecuję. Klasyczny jest na JPII, ten taki w podwórku obok KFC, tam się czasem jakiś Burberry znajdzie. Ale nie wykluczam, że najlepszym rozwiązaniem byłaby wycieczka do Piastowa - tak jest przynajmniej w kwestii damskiej.

m pisze...

Uuu, Pablu, z marynarkami w second handzie jest klops - zaglądam w różne często właśnie z nadzieją, że coś się trafi - i niestety nie jest dobrze w tym względzie... Czarek kupuje fajne rzeczy, też marynarki, w Factory - nie second hand, ale przyzwoicie i tanio i markowo.

Słuchajcie, tak się dziś zastanawiałem: a przecież pomidory w puszce pokrojone, opeelowane - nas nie rażą. Może i ziemniaki nie powinny?

Nat pisze...

Mariuszu, są pewne różnice pomiędzy pomidorami a ziemniakami. Z ziemniaków nie robisz sosów do makaronu (no, Asia raz zrobiła:P), ani pizzy płynnymi ziemniakami nie polewasz. Może więc nie należy przesadzać z analogiami;)

j pisze...

haha, paskuda;)do końca życia mi to będziecie wypominać;)

Pablo- świetne lumpeksy z marynarkami są w Kopenhadze:)Zapraszam.

m pisze...

Sos z ziemniaków??????? Nie słyszałem tej historii... Ale z ziemniaków? do makaronu?? :))

m pisze...

A tak w ogóle - to zaczyna się nieźle, już mi się podoba OPENER 2008 :))

Pablo pisze...

Z tym Openerem to jak ze Świętami we wrześniu. Czy nie trochę za wcześnie??

ninka pisze...

kochana, nie byłaś jeszcze w Madrycie - tutaj miesięczny kosztuje 40,45 euro i o znizkach mozna zapomniec, bo nie istnieją...o rowerze z resztą też, bo to byłby smiertelny środek transportu

ale pomimo że można się trochę zdeprawować /bo co druga stacja to "estacion en curva"/, gdzieś tam na końcu 4 linii zawsze jest "estacion esperanza"...