czwartek, 8 listopada 2007

Sprawa dla reportera.

Wszystko zaczęło się od tego, że podpisałam pierwszą umowę o pracę- teoretycznie od października jestem asystentką prof. J.R.Tyran'a w Laboratory for Experimental Economics tutejszego uniwersytetu. W praktyce byłam tam raz przez 4 godziny, i przez owe 4 godziny z mikrofonem w dłoni czytałam instrukcję według której eksperyment powinien przebiegać.
Ale to nieistotne.
Istotne jest to, że wraz z podpisaniem umowy pojawił się problem posiadania "tax card", bo w przeciwnym wypadku zabierają- barbarzyńcy- 60% (!!!!!!) pensji.
Więc rzecz jasna pojechałabym gdzie tylko by mi kazali, żeby ową kartę otrzymać. No i pojechałam- w poniedziałek.
Okazało się jednak, że bez umowy karty nie otrzymam- choć oczywiście na uniwersytecie powiedziano mi, że bez karty umowy podpisać nie mogę.
No, dobrze się zaczęło.
Wróciłam na Uniwersytet, o dziwo- umowę podpisać mogłam, i we wtorek ponownie zawitałam do tax office.
Wszystko było na dobrej drodze, dopóki pani nie spytała mnie o "work permit". Więc ja jej na to: Jakie "work permit"?!?!?! Dodam, że będąc w urzędzie w poniedziałek dopytałam o wszystkie niezbędne dokumenty i nikt słowem nie wspomniał o żadnym work permit. Poza tym wraz z otrzymaniem pozwolenia na pobyt otrzymałam list, w którym czarno na białym napisane jest, że:
"You have the right to work in Denmark, however if you are citizien of (i tu wymieniona m.in. Polska) this right will cease if you stop studying in Denmark. In that event you must apply to the Danish Immigration Service."
Ale pani się uparła, że muszę mieć stempelek w paszporcie, i że jest "exteremly sorry", że nikt mi wcześniej nie powiedział. Upewniłam się jeszcze, że zrozumiała, że ja tu studiuję i czy aby na pewno nie mam jednak racji twierdząc, że mogę pracować do 15 godzin, ale pani stwierdziła, że nie i odesłała mnie od "Imigration Service", które oczywiście znajduje się na drugim końcu miasta.
Nie miałam szans zdążyć wczoraj, więc wstałam dziś rano i pojechałam zamknąć sprawę.
Wchodzę, a przede mną kolejka 40 osób, świetnie. Nauczona doświadczeniem pomyślałam, że podejdę do informacji i zapytam czy aby na pewno potrzebuję stempelek, i czy na pewno muszę czekać w tej upiornej kolejce.
Okazało się, że muszę.
Czekałam ponad półtorej godziny.
Podchodzę do okienka, opisuję swój przypadek, a Pani mi mówi- I'm sorry, but it's not the right place to get it.
Myślałam, że zwariuję. Ale zachowałam zimną krew i pokazuję palcem przemiłego pana z informacji który powiedział, że mam czekać.
Sprawa się wyjaśniła, okazało się, że takie przypadki nie zdarzają się często (co już wzbudziło moje podejrzenia), i że to jednak tu. Wyłożyłam wszystkie dokumenty od nowa, po 15 minutowej konsultacji Pani wreszcie dowiedziała się jak wygląda procedura i już miałam dostać stempelek, ale postanowiłam zapytać, czemu wprowadzają ludzi w błąd wysyłając list, którego fragment zacytowałam powyżej.
Pani zdębiała.
I po raz kolejny straciła orientację w temacie. Zwołała chyba w sumie 4 osoby, i przez dobre 20 minut wpatrywali się w ów paragraf.
I zgadnijcie jaka była konkluzja.Zgadnijcie.
You don't need any stamp as a work permit...!!!! Nic nie potrzebuję!!!Nic!Żadnego "work permit", żadnego stempelka!Aaaa!
Pani przeprosiła, twierdząc, że przepisy są "sooo complicated".

Rano jadę do tax office,podejście trzecie.
Jeśli mi nie przejdzie, to jutro im tam kapcie pospadają, jak słowo daję.
Trzymajcie kciuki.
Z pozdrowieniami,
Joanna, w bojowym nastroju;)
Ps.Dla równowagi dobra wiadomość- od poniedziałku wznawiam lekcje duńskiego!!:) Hurra!

11 komentarzy:

m pisze...

I co i co i co? I jak ta sprawa się rozwiązała? Mam nadzieje, że przeprowadziłaś popisową szarżę husarii i razwaliłaś ten zakuty duński szyszak!

(Dobra, w historii raczej byliśmy sojusznikami niż wrogami, ale kiedyś jakiś kryzys musiał nastąpić:)

A na koniec - reparacje wojenne, stać ich:)

Pablo pisze...

Drogie dziewczynki na wygnaniu! Wracajcie!! Premier elekt Tusk (z ang. czytaj "task"- czyli jakiś zadaniowiec) obiecał że dziś jest ostatni dzień przeszłej polityki. I że w sprawie ograniczenia przepisów tudzież biurokracji zrobi bardzo wiele w najbliższej przyszłości. Już niedługo słowo "Polska" będzie synonimem pojęcia "raj gospodarczy,z prawem obywatela jako największą cnotą".

Ale widzisz, w końcu podjęli jakąś decyzję. Widać na co te "60%" idzie.

j pisze...

heh,dostałam te nieszczęsną kartę;)
A raszpli nie było dziś w biurze,ma wyczucie;)
Ale nie zostawię tak tego!!:)Pismo zostanie wysłane w odpowiednie miejsce..;)

Wracamy!Niedługo całkiem;)

Pablo pisze...

Tylko nie drażnić polaka, tylko nie drażnić polaka !!! ;-)
Polskaaaa, biało-czerwoni, polskaaa...

Unknown pisze...

ja tylko mam nadzieje, ze sie PO z tym cudem gospodarczym do naszego powrotu wyrobi. ponad miesiąc to kupa czasu:)

Unknown pisze...

btw,w mikołajki będę w Rovaniemi.zbieram zamówienia!tym razem nie musicie pisać listów, załatwię to osobiście;)

j pisze...

ojeju, ja nie wiem co ja chcę;)!

m pisze...

Hm... co by z Laponii.. już wiem: pod choinkę poproszę jakąś miłą Śnieżynkę;)

I stek z renifera, też!

j pisze...

ja ci dam stek z renifera!;)
no,ale śnieżynka,to w sumie niegłupi pomysł..;-).

Unknown pisze...

Mariuszowi to moze jakas Sniezynke uda mi sie zalatwic;) ale Tobie Asiu, to chyba raczej elfa, czy nie wiem, krasnoludka?:)

j pisze...

Śnieżynka!