czwartek, 3 stycznia 2008

juppiii!!

Dotarłam do Kopenhagi!!
W obliczu wczorajszych przygód wciąż rozpatruję ten fakt w kategoriach cudu;).

Miałam wylecieć, o 19.35 (w środę). Na lotnisku byłam o 18 i ustawiłam się na końcu kolejki, która ciągnęła się przez całą szerokość budynku i zakręcała co najmniej 5 razy. Etiuda jest świetna!
Odprawiłam się właściwie w ostatniej chwili, i już miałam dosyć (tłoku, gorąca i ciężkiego bagażu;)), a okazało się, że to dopiero początek. Bo wyobraźcie sobie, że o 19.30 wciąż nie siedziałam w samolocie, nie pojawiła się też żadna informacja o opóźnieniu lotu, i generalnie nikt nic nie wiedział. Więc czekałam, a razem ze mną ok. 100 osób, które z minuty na minutę robiły się coraz bardziej poirytowane.
O 20.00 nadal cisza, i wreszcie o 20.20 zaczęli nas wpuszczać na pokład (autobusu, dopiero potem samolotu:D), ogłaszając w międzyczasie przez pomyłkę "sytuację alarmową";-).
Z godzinnym opóźnieniem byliśmy gotowi do lotu. Ale i tu przygody się nie skończyły.
Po standardowych instrukcjach bezpieczeństwa znowu czekaliśmy 10 minut, żeby się dowiedzieć, że musimy poczekać kolejne 40, ze względu na duży ruch w powietrzu. Fantastycznie.
Ale pomyślałam- ok, faktycznie skoro samolot się opóźnił, to muszą go jakoś wpleść w grafik pozostałych planowych lotów, więc powód wydawał się wiarygodny.Odetchnęłam z dużą ulgą, kiedy po owych 40 minutach wreszcie ruszyliśmy z miejsca i zaczęliśmy zmierzać w kierunku pasa startowego.
Moje szczęście nie trwało jednak długo, bo po chwili się zatrzymaliśmy i po 10 minutach złowieszczej ciszy pani (!) siedząca za sterami, poinformowała ze stoickim spokojem, że niestety musimy zawrócić, bo w samolocie wykryto usterkę techniczną(!). No jasna cholera.
Stewardessy żegnały nas słowami "do widzenia", więc jakoś przeczuwałam, że chyba już raczej nie polecimy. No i nie polecieliśmy.
Odstawiono nas do hali przylotów, i znowu zero informacji. Mieliśmy odebrać swoje bagaże, ale skąd?! Przecież nie pojawią się na tablicy przylotów, skoro nasz samolot nawet nie wystartował;). Nie wiem ile by to wszystko jeszcze trwało, gdyby nie znalazła się wśród nas trzeźwo jeszcze o tej porze myśląca kobieta, która poszła i zapytała, co dalej. I okazało się, że lot odwołany, i że lecimy jutro (tj.dziś) o 10.25. Rewelacja.
Hotel oczywiście był zapewniony, ale na szczęście przyjechali po mnie rodzice- niektórzy klucze do pokoju otrzymali po 2-3 godzinach, co -zważywszy na fakt, że nagle trzeba było przygotować ok.100 łóżek- nawet jakoś specjalnie mnie nie zdziwiło.
A dziś rano wszystko od początku, znowu kolejka, znowu tłok i czekanie. Ale myślę sobie- skoro to specjalnie dla nas podstawiony samolot, to już naprawdę musi być bez wpadek (w końcu ludzka cierpliwość też ma swoje granice).
Ale gdzie tam. Pół godziny przed odlotem poinformowano nas (tak, tak, tym razem szczęśliwie ktoś coś powiedział), że jest godzinne opóźnienie. W efekcie wystartowaliśmy prawie 2 godziny później, w Kopenhadze byłam o 13.20.
Na domiar złego na stacji koło mojego domu popsuła się winda, za to na stacji na której się przesiadałam, była tylko taka, która jeździła do góry (a ja potrzebowałam w dół!), więc byłam skazana na pomoc jakiegoś miłego pana, który zechciałby znieść po schodach 100 kg walizkę...
No, ale już jestem w domu, cała szczęśliwa, że się udało.
W Kopenhadze nic się nie zmieniło, tylko jakby zimniej?

Najbliższe dni poświęcam na pisanie pracy, więc raczej nie będzie żadnych "donosów".
Chyba, że znowu pojawią się niespodzianki...;).
No i mam nadzieję, że was nie zniechęciłam tą opowieścią i wszyscy przylecicie w zapowiedziane odwiedziny!Bo to w ogóle wszystko przez Ulę, która mi wczoraj życzyła, żebym najlepiej nigdzie nie leciała i została w Warszawie.
No, to wykrakała...
Ściskam,
j.

10 komentarzy:

m pisze...

No wreszcie... mozna czytać, komentować, cudnie! Tak mi się podoba, że mówię Wam, ja naprawdę założę swojego bloga, czekajcie czekajcie! Pa!

m pisze...

Aa, to z windą to niezła wisienka na torcie:D Swoją drogą, to tu normalnie jest zimno jak cholera. Ja nie wiem, rozumiem, że jak jest zima to musi być zimno, ale czy aby nie przesadzamy, Dziadzie Mrozie!?

Pablo pisze...

Ale Panie Mariuszu, jest zima to musi być zimno. Święte słowa.
A w ogóle to świetna akcja. Jakby coś takiego zdarzyło się na dworcu autobusowym, to pewnie by zamordowali tego kierowcę. A tak - lotnictwo, święta krowa i wszyscy grzecznie czekają i nie grymaszą. Czekam na pierwszą informację w wiadomościach, że jakiś wkurzony pasażer dokonał masakry w samolocie.

j pisze...

tak szczerze mówiąc to czekałam aż wywiąże się jakaś bójka, bo atmosfera była napięta. ale pilot- kobieta, nie można było zaatakować..;)

Pablo pisze...

Oo, z pilotem-kobietą to można było zrobić inne rzeczy. Na przykład poderwać... z pasa startowego, tak by podróż miała jednak krótszy przebieg ;-).
Swoją drogą, pilot-kobieta?!! kuriozum. Nie dlatego że to nieakceptowalne - jak najbardziej jestem za tak, ale z tego co wiem, to raczej rzadkie.

m pisze...

kobita - pilot = pilotka :)

j pisze...

słowo pilotka mi się nie podoba;)

m pisze...

Nuuuudy, Panie, nuuuuudy

Pablo pisze...

http://www.scae.dk./
Amagertorv 1
1160 København K

podobno jedyna kawiarnia na świecie z 2 mistrzami świata w latte art ;-)

j pisze...

taaaak!kopenhaga jest podobno słynna z dobrych kawiarni:)
Parę znalazłam, ale tej jeszcze nie!
Merci, wypróbuję:)
Pablo, a w ogóle jak z przyjazdem?Odwiedzicie mnie w innym terminie....?:)