środa, 27 lutego 2008

silence please, czyli wizyta w ddc.

Od dłuższego czasu planowałam wybrać się do Danish Designe Center, bo w końcu design to jedno z tych skojarzeń, które jako jedno z pierwszych przychodzi na myśl, gdy pada hasło "Skandynawia".
Chciałam zmieścić się w 4 godzinnym przedziale czasowym, w środę między 17 a 21 (wstęp wolny), no i okazało się, że to wcale nie takie proste, bo a to pogoda nie taka, a to spotkanie, a to zajęcia, a to impreza, jednym słowem zawsze coś. Aż do dziś.
Po 15 minutowej, stoczonej w myślach bitwie (jechać- nie jechać), spowodowanej wiejącym 150 km/h wiatrem, zdecydowałam po Czarkowemu: "A, jadę!", no i pojechałam (i szybko się zorientowałam, że wyjście z domu nie było najlepszym pomysłem, bo każdy podmuch wiatru spychał mnie kolejno to na prawą, to na lewą stronę ścieżki, i modliłam się w duchu, żeby tylko nie spaść z roweru i uniknąć gazety na twarzy.Uff, udało się).
Szczęśliwie dojechałam i jakże bardzo się rozczarowałam.
Taki świetny mają dizajn, a tam ledwo pięć eksponatów na krzyż. No żenada. Większość ekspozycji w formie zdjęć z opisami- dziękuję bardzo, mogę sobie album kupić i w domu pooglądać.
Wyprawę wybronił tylko jeden projekt: wystawa zatytułowana "FLOWmarket".

Co byście sobie zakupili...?:)

A wracając mijałam Vegę, i bardzo żałowałam, że nie mogę wstąpić.
Panic!At the disco grają,bilet 320 DKK.
No bez przesady jednak...!

3 komentarze:

mariusz pisze...

Ta płyta Silence wygląda nieźle, holistic thinking rówineż:) Fajne!

Nat pisze...

no to fajne, ale mimo to: wiedziałam, dokąd nie iść!;)

j pisze...

phi!
ja tam dalej uważam, że duński design
jest fajny. A że muzeum mają słabe, to już inna sprawa;)
No ale fakt - nic nie straciłaś, a to co najciekawsze możesz zobaczyć na zdjęciach.