Półmetek minął, czas na kolejnego posta, bo ani się obejrzę, a już mnie tu nie będzie. A zatem - kolejny występ gościnny czas zacząć.
Orzeł jeździ na rowerze
Generalnie w Cph żyć bez roweru się nie da. Bo albo się płaci horendalne sumy za bilety miesięczne (jak na polskie warunki, bien sur) albo sie nie wychodzi z domu. Zreszta, nawet pomijajac kwestie finasowe - po prostu rowerem jest znacznie, I mean, ZNACZNIE szybciej niż autobusem. Przećwiczyłem to kiedyś, teraz też się sprawdza. No więc, żeby jakoś tu sobie działać - musimy pożyczać rowery. I pożyczamy. Od Simone pożyczyliśmy - wróciłem na flaku. (Ok, uprzedzał, że coś jest nie tak z kołem, miał rację. Co nie zmienia faktu, że przez pół dnia jeździło się na tym rowerze ok, a potem nagle zaczęło powietrze uchodzić w tempie uchodźcy - i już się nie dało nic z tym zrobić. Niby nie na sza wina, ale...). Ale potem - potem wsiadłem na rower Asi, pewnego wieczora, celem uzupełnienia finansów (byliśmy na imprezie i zabrakło gotówki na napój złocisty, z pianką) (nie w Husecie, nie nie nie), no więc wsiadłem na rower, dziarsko zmierzam w kierunku bakomatu - no i nagle czuję dziwny brak oporu w pedałach... i nagle nie mogę jechać... i nagle widzę, że coś nie gra z rowerem... i nagle - w tym samym momencie widzę, że spadł łańcuch... i że się urwał koszyk (jejku: na wszystkich wybojach świata jeździł ten rower i nic. Łańcuch spadł - i koszyk z przejęcia się urwał, odlutowało się jakieś takie gówienko co trzymało koszyk ten przy kierownicy i nic się nie dało z tym zrobić, hwogh). I nagle widzę, że nie mogę tego łańcucha założyć, bo przykrywa go szczelnie osłona (taka, żeby się eleganckie suknie pań duńskich nie kalały smarem i brudem ulic kopenhaskich) - a zdjąć jej - - a jest 22.30 w - bez kluczy nie zdołam (a kluczy nie mam). I wtedy spadł (jak w filmie!!!) deszcz i zmoczył mnie, stojącego z tym urwanym, cholera, koszykiem, i z tym spadnietym, cholera, łańcuchem doszczętnie.
Zakląłem szpetnie.
Kilka razy.
Kilkanaście.
I poszedłem (bo oczywiście nie mogło to się stać w drodze powrotnej, nieee) po te pieniądze do bankomatu. A potem wróciłem na imprezę, i chłodny napój ukoił moje skołatane nerwy.
(Potem musieliśmy zapłacić jak za zboże za bilety na metro. I - oczywiście - także za rower. Wrrrrr. I - oczywiście - zabuliliwszy, kanara nie uświadczyliśmy.)
A nad ranem okazało się, że to nie łańcuch, tylko zębatka. Przednia.
I pierwszy koleś powiedzial, ze naprawi to za 650 koron.
Wrrrrr.
Ale w sumie znelezlismy nieco taniej naprawiacza i Asia znow ma rower. A ja pozyczam juz sprzety jezdzace z dusza na ramieniu. Oficjalnie stwierdzono: mam PH!
A dzis gotowalismy polski obiad. O tym, czy odnieslismy sukces - napisze jutro.
Na razie klaniam sie niso i rzucam sie Wam na szyję!
Dobrej nocy.
Ps.
W paczce Asi było:
15 gołąbków
15 kotletów
mielonych
schabowych (z kurczaka)
też 15
kiełbasy,dżemy,pierogi (ruskie!!), budynie, bigosy, kaszanki, mąka kartoflana, pasztety, słodycze, ziemia z nadwiślańskiej plaży, kawałek asfaltu z Krakowskiego Przedmieścia, woda z Bemowa i inne smakołyki, o których poeta musi zmilczeć, by ślinka Wam nie ciekła za bardzo.
Generalnie - paczka nad paczki.
Ale białego sera nie było. A winien był się znaleźć, bo tego tu ze świecą szukać. Zatem - kto tu przyjedzie, ser biały winien jest w bagażu zmieścić.
Dobranoc.
poniedziałek, 17 września 2007
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
Bluzg Maria, siarczysty, znamy z innych okazji ;-)))
Oj, tak... Dobrze, że w męskim gronie jeno go uświadczamy:)
Prześlij komentarz