wtorek, 18 września 2007

Orzeł odlatuje

Tak tak, wszystko co dobre, szybko się kończy, kończy się też mój pobyt w Kopenhadze. I kończy się moja gościnna woltyżerka werbalna na blogu Asi. Mam jeszcze jednak chwilę - jeszcze stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni.

Pierwsza refleksja jest taka - że czas mija. Niezbyt oryginalna. Ale jednak odczuwalna: miasto jest to samo, dobrze znane miejsca albo wcale (jak Stroget) albo prawie wcale się nie pozmieniały (jak Huset). A jednak nie jestem już studentem, który tu żyje i bawi się (i uczy, nie zapominajmy o tym ważnym elemencie dnia codziennego). (Swoją drogą, coś podejrzanie dużo się tu wszyscy uczą. Myślę, że jak zamykają się w tych swoich pokojach to rzucają skrypty w kąt i grają w Dead Or Alive. Albo czytają nowego Harry'ego Pottera). A że czas mija - nie uświadczyłem tu już moich znajomych, powyjeżdżali dawno. Ech. Nie wchadza się dwa razy do tej samej rzeki. Ani do tej samej Kopenhagi.

A druga refleksja jest taka, że gonimy Europę i że chodź ceny dalej nie są przyjazne (i jest to eufemizm przez duże Ł), to jednak kurs korony do złotówki jest znacznie korzystniejszy, a dwa - jednak te ceny nasze trochę się zbliżyły do zachodnich, przez co szok nie jest wielki. A na przykład takie ciastko z kawą w Husecie (o, Mekko moich kopenhaskich wojaży, latarnio na odludziu drożyzny, gościńcu wśród cen zaporowych!) - - 6 zeta. Bardzo przyjemna kawa i bardzo smaczne ciastko. Marchewkowe. Słowem - da się przeżyć.

Refleksja trzecia jest taka - że musicie koniecznie skorzystać z okazji i przylecieć do Asi. Bo:
1) lot trwa 1 godzinę! Dwa razy krócej niż do Białegostoku! Nieco tylko dłużej od przejażdżki z Młocin na Kabaty! Przypomnę tylko, że ja tłukłem się tu pociągiem, promem i furmanką - co zajmowało mi cały boży dzień. Warto!
2) cena norwegianem jest absolutnie przyjazna, tak przyjazna, że z odpowiednim wyprzedzeniem można tu przyjechać za cenę przeciętnych spodni i skarpetek. Czyż nie warto oddać ostatniej koszuli za wizytę u Asi, a co dopiero spodni i skarpetek?
3) Kopenhaga jest naprawdę super, a w towarzystwie Dżoany - to prawdziwe cudo! Tym bardziej, że niedługo Dżoana będzie miała super metę - i warto się na tej mecie stawić!


I to by było na tyle. Czas się zwijać, bo jeszcze ostatnia kawa czeka, ostatni deszcz (swoją drogą - pogodę trafiłem super, padało tylko trochę! Na przykład teraz, na wyjazd, ale co tam), ostatni przejazd rowerem (czy się uda? Czy łańcuch nie spadnie? Czy kot nie wkręci się w szprychy?), ostatni spacer po Stroget - - i odlatuję tam gdzie rzucają kotletami o ziemię i strzelają z kapiszonów. Polsko, przybywam!

Kłaniam się nisko,
kończę gościnne tournee,
rachunek wystawię w koronach,
wsiadam na rower i odjeżdżam w kierunku wschodzącego słońca.

Mariusz, The Orzeł

3 komentarze:

j pisze...

I brat mój kochany nie napisał o najważniejszym- że bardzo tęsknię!
Także wszelkie wizyty baaardzo mile widziane:)!I niebawem metraż się powiększy, także warunki będą znacznie lepsze.
Jednym słowem- zapraszam!:)

m pisze...

Tęskni, tęskni, to prawda! A ja już z drugiej strony Bałtyku chciałbym Wam powiedzieć dwie niesamowite rzczy. Po pierwsze lot z Kopenhagi do Warszawy naprawde trwa króciutko - 1 godzina 10 minut! A druga niesamowita rzecz - to taka, że z Okęcia do Centrum jechałem półtorej godziny. Dokładnie - od 17.45 do 19.10. Niesamowite... Witaj Polsko!

Nat pisze...

przyjedziemy, przyjedziemy, jak zarobimy;)