wtorek, 23 października 2007

różności, part II;)

Niestety tym razem piszę do Was już z Kopenhagi:(
Brak dostępu do internetu uniemożliwił mi nadawanie na bieżąco, i trochę się tego wszystkiego uzbierało, ale spróbuję Wam opowiedzieć, a działo się,oj,działo:)!

A zacznę może od tego na czym ostatnio skończyłam, czyli o tym jak kolorowo jest w Lappeenrancie, i nie mam tu na myśli malowniczego krajobrazu...;)
Otóż nasza Ula mieszka z dwoma Chinkami- LiLi i Hebe (lub jak mówi Ula: Hippi:))- miłe dziewczyny, tylko trudno się czasem z nimi dogadać, bo "chinese english" brzmi niekiedy dosyć skomplikowanie (chociaż "finis englis"też niczego sobie).

Ale można się za to nauczyć przy nich gotować, bo gotują nieustannie (ryż z makaronem i ziemniakami), no i generalnie mają jakąś manię chomikowania. Zjadłyśmy im kiedyś pół chleba, ale można to tylko rozpatrywać w kategoriach dobrego uczynku, bo była to jedna spośród sześciu połówek znajdujących się w lodówce.
Kiedyś były też mocno przerażone jak Ula chciała ugotować ryż nie myjąc go uprzednio;-). I komu jak komu, ale dziewczynom nie można się było w tej kwestii przeciwstawić, więc ryż został umyty. Dwukrotnie.

A już tak zupełnie serio: ciekawe to doświadczenie obcować z osobami z kompletnie innej kultury, bo to jednak totalnie odmienna mentalność, zwyczaje, zupełnie inne wychowanie.
No i LiLi na przykład nie lubi "kissing", za to lubi "swimming and skiing", z mężem nie będzie spała w jednym pokoju, nie pije alkoholu, a jeśli już to po jednym kieliszku sake jest podobno kompletnie pijana. Ula próbowała sprowadzić je na złą drogę (a jak;)), ale tym razem chyba się nie udało. Przynajmniej na razie.

Poza Chinkami jest jeszcze Jussi-anioł i jego żona z Japonii (wybaczcie, ale wszystkie imiona mi się poplątały). Chyba staną się moją ulubioną parą, bo porozumiewają się między sobą po chińsku (tak, tak, Jussi- Fin nauczył się jakimś cudem tego języka i jest w stanie swobodnie się w nim dogadać). Jussi- poza Ulą- opiekuje się jeszcze dwiema osobami z Japonii, i wszyscy razem wzięci tworzą-jak to się mówi- jedno towarzystwo (a drugie znacie z "upside down" party).
I w sobotę zostałyśmy zaproszone na "Japaneese Party"- było pysznie, zresztą zobaczcie sami:


Oczywiście dla równowagi nie mogło zabraknąć fińskiej muzyki, więc jak kogoś zachęca taki obrazek:
to proponuję przeszukać youtube pod kątem zespołu VERSNWARMU i TERASBETONI (z dwoma kropkami nad "A"). Oni naprawdę są dziwni, i naprawdę słuchają takiej muzyki. Chociaż podobno głównie właśnie w małych miasteczkach.
No i na koniec jeszcze kilka ślicznych widoków z Lappenranty, bo potem przenosimy się do Helsinek!:)



4 komentarze:

m pisze...

Ryż z makaronem i ziemniakami? To dopiero wykwintne danie, muszę dziś takie ugotować. Może jeszcze peksperymentuję i dodam trochę kaszy?

m pisze...

Aa, swoją drogą, z tym myciem ryżu to faktycznie jakaś azjatycka przypadłość - pamiętam, że znajome Chinki postulowały mycie trzykrotne. Hm.

j pisze...

Hehe;)
A najlepsze było to, że one tego wszystkiego gotowały na tony,i oczywiście nigdy nie były w stanie tego zjeść.
To nie zmienia faktu, że gotowały codziennie i codziennie tak samo dużo;).
I ten chleb w lodówce.
I jajka koło piekarnika...;)

m pisze...

Może z tymi jajkami to czekały aż się w ciepełku piekarnikowym kurczaki wylęgną? Od razu w pięciu smakach:)