sobota, 13 października 2007

Słonecznie, 5°C!

Korzystając-po raz kolejny- z wyjątkowo pięknej pogody (i co z tego, że 5°C), pędzę zaraz na pchli targ, bo to jedna z ostatnich okazji, żeby poszperać w starociach- a znaleźć tam można dosłownie wszystko. Rzecz jasna, moje zainteresowania zorientowane są na dział ubrania i dodatki, ale widziałam też świetne meble, z którymi tylko nie wiem jak bym wróciła do Warszawy;-) (bo po 20 h podróży samochodem i promem rodzice kategorycznie odmówili jakiejkolwiek współpracy na przyszłość;)).
Szkoda, że sezon się kończy, bo niestety w second- handach- przynajmniej w tych, które do tej pory odwiedziłam- można co prawda znaleźć perełki, zwykle jakieś designerskie egzemplarze, ale niestety po raz kolejny- nie na studencką kieszeń.

A wczoraj odkryłam jeden z pierwszych "undergroundowych" klubów w Kopenhadze, z cyklu- jeśli nie wiesz gdzie jest, raczej nie masz szans go znaleźć. I przy okazji oczywiście kilka młodych duńskich i szwedzkich zespołów- bardzo miłe dla ucha, choć odkrycie to prawdopodobnie za duże słowo (Our Broken Garden, Peter Broderic, Frederique Tiger oraz Taxi Taxi!). Najciekawszy chyba z tego wszystkiego był chilloutowy duet Taxi Taxi! ze Sztokholmu, bo to dwie młodziutkie siostry bliźniaczki (zdaje się, że mają 17 lat), które dopiero co nagrały swoją pierwszą EP-kę. Myślę, że mają potencjał, fajne głosy, sprawnie posługują się kilkoma instrumentami,i pytanie tylko jak i czy się to rozwinie (i tu widzę uśmiech Pabla..;)).

Ale do czego zmierzam- a no do tego, że brakuje mi tu wciąż takich "moich miejsc", imprez innych niż międzynarodowe, w skrócie- alternatywy dla Studenterehuset- z całym szacunkiem, ale ile można;-).
A wiadomo, że- gdzie by się nie było- w pierwszej kolejności trafi się pewnie na kluby w stylu warszawskich Hybryd, Stodoły czy Parku (zwłaszcza jak się ciągle jest w środowisku międzynarodowym, czytaj tak samo nie mającym pojęcia co się dzieje w mieście), a dopiero potem zacznie odkrywać Jadłodajnię, Melanż czy choćby Tygmont. Rzecz jasna najfajniej byłoby dopaść jakiegoś tubylca, ale już chyba wspominałam, że to nie takie proste.
W każdym razie, mam nadzieję, że wszystko jeszcze przede mną.

Tymczasem przygotowuję się do wyjazdu do krainy śniegiem i lodem pokrytej. W Lappeenrancie(akcent na pierwsza sylabe, jak zawsze w finskim, dlugie rrrrrr i prawnie niesłyszalne "n", jak poinstruowała mnie Ula), są tylko 2 kluby, więc nie będzie specjalnie czego odkrywać;).
Ula zaplanowała program "leśno- saunowy", także w sam raz na wakacje.
A potem 2 dni w Helsinkach, czyli pierwsze przygody z Couchsurfingiem i obowiązkowo- wybory. Szczegóły wkrótce- będę pisać na bieżąco, mimo że to przecież Panna Joanna w Kopenhadze;)!

1 komentarz:

Pablo pisze...

Jak dla mnie to powinny pozostać w rozwoju na tych 17 latach. Myśle że to im w pierwszej kolejności zapewni sukces muzyczno-artystyczny ;-)